Przejdź do głównej zawartości

Koniec urlopu macierzyńskiego... katastrofa?

Właśnie wracam do domu po pierwszym dniu pracy. Sama praca nie nastręcza mi stresów, lubię ją, lubię ludzi z którymi pracuje, dobrze przebywać dla odmiany z dorosłymi i rozmawiać o sprawach niezwiązanych z dzieckiem.
Stresuje mnie jednak co innego. Nula przez wszystkie 365 dni swojego życia była zawsze ze mną, nigdy nie pozostawała pod opieką kogoś innego dłużej niż godzinę a i tak w większości był to jej tata. Mama zawsze była obok, zawsze tuliła, nuciła, smyrała po włoskach, czuwała by Bąbel nie upadł, nie uderzył się, nie zrobił sobie nic złego. A teraz tej mamy nie ma.
I mamie jest z tym dziwnie, ona zawsze gdzieś się kręciła, mruczała, piszczała.

Dopóki jesteśmy w stanie pracować w takim systemie by wymieniać się w opiece jest do przeżycia. Nie martwię się o nią kiedy jest z tatą, przecież kocha ją najmocniej na świecie. Boję się żłobka i opiekunki, boję się że ona będzie płakać a nikt nie będzie rozumiał powodu. Wiem oczywiście że nie spotka jej żadna krzywda ale też nie będą to kochające ramiona rodzica.

Zawsze wyobrażałam sobie ze będę wyluzowaną mamą. Cóż, nie jestem. Trudno wyluzować gdy idzie o sens życia.

Komentarze